Wielka woda


Wielka woda

Raz…..Za wielka wodą tyyyyy…. Dwa….. Za wielką wodą jaaaaaa…. Trzy…. Jak wieeelkiii Boże….Cztery… Ta piosenka się mnie czepiła jak głupia… Cztery, nie – pięć. Ta walicha z raniącym oko różowym paskiem przejechała koło mnie już pięć razy. Może czekamy w złym miejscu? Ale Iwona mówi, że tu. Wie co mówi. Leci drugi raz do Londynu. Tak przynajmniej mówiła jak zagaiłam z nią rozmowę po godzinie wspólnego czekania w kolejce na Etiudę…

Doświadczona, to się pod nią podczepiłam. Co tam…..Potem podczepił się pod nas Jacek, kolega z obozu nie widziany kilka lat. Fajnie – sentymenty oszczędziły mu tego ogonka anakondy: Aaa to ty? Co słychać kopę lat? Opowiadaj…

Teraz sterczymy we dwie przy tej taśmie z walizkami wracającym jak paciorki różańca. Kolega się gdzieś zakręcił i zmył – jak te chmury które przywitały nas nad Luton. Zaraz będzie mój bagaż.

Dzwonek wyrwał mnie z karuzelowej litanii. Numer brytyjski – what the heck? Kto? Hello? Aaa, Dzień dobry, to ja tu po panią jadę busem ale nie dojadę, bo jest cholera korek gigant i stoję tu dwie godziny i jak będzie okazja to zawracam po inną panią na Gatwick a pani niech czeka – bo co…to na razie, będę dzwonić…

Dobra. Czekam i tak na walizkę. Przez tę burzę wszystko i tak jest później. Iwona biegnie szukać autobusu na Victorię, zaraz będzie koncert na który się tu przytarabaniła.
Follow the arrows, jest wyjście, pierwszy legalny haust angielskiego powietrza. Tłum, people swarming, apokalipsa??????

Słuchaj, ty mówisz po angielsku, chodź ze mną do tej kasy bo mi ta baba nie chce sprzedać biletu na autobus – to Iwona, wróciła. Okej, jesplis end fenkju……Blimey,  no nie sprzeda, bo lotnisko jest odgrodzone od reszty Wielkiej Wyspy – wielką wodą…..I pani nerwowym ruchem zaczyna opuszczać roletkę….

Za wielką wodą….Słuchaj, pomóż mi, ja musze na ten koncert…Kierowcy stojących autobusów stęsknionym wzrokiem szukają chyba boskiej interwencji na niebie, nas tam nie ma, tłumu pielgrzymów czekających każdy z jednym obolem w ręku. Duzi policjanci z czymś strzelającym w ręku – za duzi, żeby podejść. Mała policjantka o kruczoczarnych włosach i bladoróżowej cerze – odburknie że to nie jej biznes? Władza dzieli i rządzi. Śnieżka jest jednak bardzo pomocna: Była duża burza, spadł duży deszcz, lotnisko jest na górce, szosa w dołku, jest powódź, samochody z pompami jadą, don’t worry, tylko utknęły w korku. Everything’s under control, relax, have some coffee and wait.

No i siedzę, relaksując się trzecią kawą i trójkątną kanapką z wodorostem…. Jak wielki Boże mi nie pomożesz…. Ogłuszona nadal podniebnymi cenami, nie kupuje batonika. Książki tez nie – miałam tu zarabiać, nie wydawać, cholera. Ludzie zaczynają wykazywać objawy frustracji, jak polarne niedźwiedzie odgrodzone fosą od zwiedzających zoo – i każdy miś reaguje inaczej. Brytyjczycy nadal udają, że są sami na naszej małej najmłodszej wyspie brytyjskiej. Zaczynam przywykać do bycia przezroczystą. Inni zaczynają zerkać po sobie. Zabijam czas zgadywanie narodowości podróżnych. Jak każdy, boję się podróżnych zabijających innych podróżnych dla….

Z tamtej strony tej prawdziwej wielkiej wody nikt nie zawraca sobie głowy terroryzmem. Wybuchają - najwyżej małe protesty, że ceny wysokie, bezrobocie szybuje w górę. W górze człowiek nie truje się takimi błahostkami. Co, że drogo, cztery whisky pliz, żeby zabić uporczywie powracającą wizję pikującej w dół maszyny, okej dwanaście quidów, ok.
Oj, przy lądowaniu huśtało, już wiem co to turbulencje, niektórzy oddali z powrotem skonsumowane wyciszacze smutków. Teraz na ziemi jest fajnie – powinno być, gdyby nie ta samotność tłumie. Zwrot wyświechtany jak dresy kilku panów  - chyba z dawnej Jugosławii sądząc po akcencie – siedzących kilka krzesełek dalej. Wsłuchuję się w szelest obcych języków, aż wyskakują z niego polskie słowa.Cześć, masz może telefon bez simlocka? Bateria mi padła, a już powinienem być w pracy. Muszę zadzwonić do szefa i powiedzieć, co się dzieje. Włożę swoją kartę, nic nie zapłacisz za tę rozmowę…ok., jasne, dzięki, trudno….

Nie do mnie, gdzieś z tyłu, mnie minął, uffff. No, za te lata studiowania angielskiego – wyglądam dość brytyjsko, innit?….I zachowuję się też ‘brytyjsko’. W sumie powinnam mu pomóc – ale jak chwyci mój śliczny wypieszczony telefonik i zwieje? Daleko nie ucieknie – jesteśmy w końcu odcięci od świata przez wodę i chronieni przez odział policji….

Ej, kolego – ja mam komórkę bez simlocka…nie ma za co…. Powinnam niby odejść, dać mu nieco prywatności, ale nie zostawię go z telefonem…. Za wielką wodą, lalalala……Skończył, ok., znika – nie będzie mi przecież dotrzymywał towarzystwa. A szkoda. Iwona zniknęła dwie godziny temu. Ktoś jej powiedział, że za terminalem jest ścieżka na stację. Tu, co prawda, nie sprzedają już biletów na pociągi, ale może jakoś się wepchnie do wagonu. W biegu jej nie wyrzucą. Chyba.

Znowu dzwoni ten koleś…Jeszcze dwie godziny… Woda ponoć opada….Ale może i do północy będzie się rozładowywał trafik. Iwonie chyba się udało. A ja taka sierotka, mała Lucy czeka na Aslana w pierdzącym busie. Czy dam się angielskim anomaliom???!!! Idę. Plecak na plecy. Ścieżka. Zarośla. Coraz ciszej. Droga opada. Tylko żelazne ptaszyska widzą mój shortcut po brytyjskiej countryside, bez mushrooms.

Doszła do miejsca zarośniętego szumiącą wysoką trawą. Weszła, muskając kłosy dłonią. Po kilku krokach palce u stóp zaczęła muskać fala. Do kolan. Wyżej. Wielka woda czuwa, big water is watching. Mokry Cerber nie pozwala jej wkroczyć do ziemi obiecanej. Odmęty się nie rozstępują. Go down, Moses. A jeszcze dwanaście godzin wcześniej fale Bałtyku pieściły jej stopy. Obiecywały nieskończone przygody. Możliwości. Za wielką wodą nowe wyzwania, splendory. Siedząc na sopockim piasku opowiadała. Morze, to jest to – nieskończenie dużo opcji, płyniesz gdzie zechcesz; ale też obalająca siła ograniczeń, jesteś przecież uzależniony od łódki – takie dwójmyślenie. I jeszcze pamięta to wesołe miasteczko przy przystani: gigantyczna wieża wyrzucająca ludzi w górę: otwórz oczy, patrz jak rośnie horyzont. Gdyby tak jeszcze troszenieczkę w górę to może by zobaczyła tę Brytanie zza mgły, czy za wodą będzie jej tak dobrze jak tu. ….Morze, nasze morze będziem ciebie wiernie strzec…..może…

Na terminalu po czterech godzinach coś drgnęło. Odjechały pierwsze przepełnione autokary i osobówki. Za jakieś pół godziny coś powinno zacząć tu dojeżdżać. Czyli mój wynajęty rycerz w blaszanym rumaku – jeszcze ze dwie kolejne. Czas – już nie ma znaczenia. Tea time, bed time, bad time.

Jedziemy – mijamy wilgotny jeszcze przejazd pod wiaduktem. Na motorway’u jest nadal korek, pojedziemy wiejskimi drogami. Tak jest, ma’am (znaczy sir). Będę się zachowywać, jak profesor sobie życzy. Jako gość, nie powinnam wybrzydzać shouldn’t I? Minąwszy kilka dzielnic zamieszkałych przez kuzynów Froda, nareszcie, ON, LondON. Duże sklepy, małe domki, nieprawa ruchliwość.

Wreszcie w domu, w domu, za wszystkim wielkim wodami. Wynajęli go dla mnie pracodawcy – u prawdziwych Anglików, jak chciałam, żeby nasiąknąć kulturą, językiem….. i kurzem brytyjskim. Mały rudzielec poprowadził mnie ciemno-obskurnymi schodkami na górę i otworzył dumnie drzwi.

Weszła w końcu. Do swojej szafy. Było ciemno i nie znalazła pstryczka do światła więc wkroczyła, raczej czując niż widząc ograniczoność pomieszczenia. Przedarła się przesmykiem między łóżkiem a ścianą. W  powietrzu unosił się zapach sosny – gospodarz na jej powitanie specjalnie psiknął trzy razy zapuszkowanym lasem w spray’u (gość w dom, niepotrzebne wydatki w dom). Wpychając się w głąb szafy, która miała zostać jej domem, Lucy poczuła motyle w brzuchu – dokąd to ją zaprowadzi? Dotarła pod okno, przesłonięte zasłoną, szarość której maskowała jej sklerozę  - jakiż to ja miałam kolor? Kurz oblepił jej palce, gdy szarpnęła materiał. Nie poczuła w ręku kruchych od mrozu igiełek. Świeże zimowe powietrze i śnieżynki tańczące wokół latarni nie wtargnęły do jej płuc…Nie było tez za oknem blaszanego płotu z kilkoma krzakami w środku placyku, dumnie przez landlorda nazywanego garden… Wielka woda kołysała się przed nią. Obiecywała i groziła. Lucy zrobiła dwa kroki. Fala ucałowała ją na dzień dobry. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wiersze Lema w tłumaczeniu

Sięgając po widnokrąg

Pociąg(i) do Islandii