Zaucha Welcome to the PRL
Drogi Panie Andrzeju!
Pisze do Pana w związku z pewna sztuką, której stał
się Pan bohaterem[i].
Miałam napisać recenzje, ale mój małżonek mnie uprzedził, dlatego po prostu
piszę do Pana. Bo Pan musiał być mądry i otwarty na problemy innych. Albo i
nie… Czy cokolwiek zaprezentowane na Pana temat w Teatrze im. S. Żeromskiego w
Kielcach było prawdą? Czy Pan na scenie, to Pan, choćby w kilku procentach? Czy
jest tu Prawda? Nie licząc ilości dziur po kulach… Czy twórcy dramatu i reżyser
bawili się w studiowanie Pana życiorysu i szukanie ostatecznej Prawdy o Panu,
Artyście, Człowieku? O artyście i człowieku w ogóle? Bo taka dociekliwość jest
niemodna… Ja muszę wyznać, nie lubię
tego takiego asekuranctwa – wszyscy mi tłumaczą, czym nie jest ich przedstawienie, ale mało kto mówi, czym jest… Myśli
Pan, że to z szacunku dla widza? Żeby nie narzucać interpretacji? Czy z
lenistwa jednak? Sztuka o Panu, miała nie być hagiografią, miała nie być
musicalem. Chyba była parodią, ale, niech Pan mi powie, nie drażniło Pana takie
wykorzystanie osoby bądź co bądź zmarłej do czystego Spaßu? Czy też Pan miał
wrażenie, że to żadne łamanie konwenansów, przekraczanie artystycznych Rubikonów,
tylko przykład złych manier? Czy, gdyby Pan mógł się odezwać, nie prosiły Pan,
żeby jego osobę jednak wykorzystać, do czegoś, co jednak otrze się o katharsis?
A może jestem przewrażliwiona… Z pewnością też, nie miała być ta sztuka rekonstrukcją
ostatniej dekady ubiegłego wieku. Czy Pana również razi, taki brak konsekwencji
– niby spekulujemy, co by było gdyby PRL przepoczwarzył się w nowy socjalizm,
ale w tych siermiężnych realiach (powiem Panu, doskonale oddanych momentami,
szczególnie w projekcjach na ekranie, pełnych petów i kawy plujki) bezkarnie
przemycamy motywy charakterystyczne dla naszej konsumpcyjnej i bądź co bądź
oficjalnie kapitalistycznej kultury? Choćby samo zagadnienie sensacji, jako najpotężniejszego
motoru napędzającego pieniądz do kasy show-businessu. Czy parodię współczesnych
reality show z agresywnym współzawodnictwem i ocieraniem się (nomen omen) o ekshibicjonizm.
No, nie wolałby Pan, żeby było jasne, to jest to a to, jesteśmy w tym a tym
roku? Szkoda, że Pana tu nie ma, jakby Pan z estrady powiedział im, że mają się
zdecydować, co chcą pokazać w teatrach, nikt by Pana nie wybuczał, nie nazwał
niedouczonym…
Pan miał dobrze, żył Pan w prostych czasach, gdy
teksty piosenek pisali tekściarze, muzykę tworzyli kompozytorzy, dramaturg
produkował dramat… My dziś nie mamy tak dobrze, musimy być czujni, odnajdywać
kody i odsłaniać ich wielopoziomowe sensy. Nikt nie śmie rzec: bez sensu to, bo
odsłoni w ten sposób podbrzusze, wyda je na rzeź współczesnych
niby-intelektualistów. Ale jak tu sensów szukać, gdy nić się rwie, jak tekst
piosenki disco-polo? Każdą ścieżka interpretacji rozbija się o mur negacji –
nie tym to miało być… Z żalem zatem Panu donoszę – chyba trochę sobie z Pana
jaja w tym teatrze robili. Jak Pan sądzi? Szkoda mi Pana, bo jak byłam mała, to
lubiłam Pana piosenki – a do dziś, musi Pan wiedzieć, jest Pan niekwestionowanym
Mistrzem nawet wśród wyluzowanych karaokowych wokalistów – oj, niełatwo Panu
dorównać…
No właśnie? Piosenki. Słuchał Pan tam z góry tej
premiery z Kielc? Można na wiele sposobów oddać hołd twórczości Artysty.
Cytaty, krypto-cytaty, własne utwory z wyraźną inspiracją, biografie poważne i
niepoważne. Można, jak w „Mamma Mia”, pokazać uniwersalny charakter twórczości,
wykorzystując piosenki do zilustrowania kolei życia kogoś zupełnie nie
związanego z Artystą. Gdyby Pana zapytano, co by Pan wybrał? Założę się, że w
jednym byśmy się zgodzili. Ma być dobrze zaśpiewane. Właśnie… Sama śpiewam,
stąd wiele osób ode mnie oczekuje, że coś o śpiewaniu im powiem. A co ja mam im
powiedzieć, proszę Pana? Powiem Panu. Niech Pan sam z ręką na miejscu, gdzie
kiedyś biło Pańskie serce, powie – zawsze było nienagannie? Nigdy intonacja nie
zaszwankowała? W tym prawdziwym życiu, nie w tym teatralnym, superbohatera. Nie
da rady zawsze doskonale. To i tu się zdarzały gorsze chwile, choć tak się skrzywić,
jak ja to lubię słuchając koncertów, dwa razy mi się zdarzyło. Tylko. To nieźle,
jak na długi śpiewany spektakl, prawda? I znowu niech mi Pan powie, Panie
Andrzeju, jak oceniać to śpiewanie. Skoro napisano, że jest to anty-musical, to
może śpiewy mają być anty? Standardy, który podlega rasowy musicalowy
aktor-wokalista, są wysokie. Wykorzystanie Pana piosenek, też zobowiązuje. Ale
jak anty, to może anty-czysto, anty-barwą, anty-rytmicznie? Zaśpiewali
nieczysto, ale za to brzydkim dźwiękiem, jak głosi suchar muzyczny. Znał go Pan,
te trzydzieści lat temu? Odbiegłam od tematu. Nazwijmy to, co było w Żeromskim,
śpiewem scenicznym, bo nie chce nazwać tego piosenką aktorską, będącą dla mnie
autonomiczną etiudą wykonawczą. Granie przez śpiewanie niech będzie. Muszę Panu
wyznać, że momenty z ciarami były, w solówkach, duetach. Bo zbiorówki były dla
mnie zbyt spontaniczne, mam nadzieję, że Pan mnie zrozumie, mało spójne. Ale
indywidualnie spodobałoby się Panu kilka wykonań, jak sądzę. Niektórzy porwali
swoją barwą, mocą, klarownością. Inni, balansując na granicy przeszarżowania i przesteru,
nonszalancko operowali schrypniętym, niskim głosem. Niektórzy z gracją włączali
śpiew do scenek rodzajowych, bawiąc się konwencją i mikrofonem. Alibaba był mroczny, fajny... Ujęły mnie damskie
i męskie wykonania bardzo intymne, łagodne, nie tylko Pańskich piosenek
zresztą, tym bardziej, że zrealizowane w pozycji siedzącej w kucki czy nawet
leżącej! Ale co ja będę Panu opowiadać… Pan wie, że najlepiej na stojąco… Panie
Andrzeju kochany, nie mogli oni tylko tych piosenek zostawić? Teks mówiony był
jak zbędny balast, zawieszał się na aparatach mowy, zastygał w zająknięciach. A
musiał być w ogóle? A, pewnie mi Pan powie, że skoro teatr, to nie mogli tak
tylko śpiewać i śpiewać… może racja.
Tylko pointy mi brakło, takiej, która nadałaby temu
cyrkowi z Panem w roli głównej jakiś wymiar wyższy… Klamra nam przedstawiona,
wie Pan, jakaś cera z niej prześwitywała. Filozofia i politologia, znów to
napiszę, trochę jak z Facebooka, ale nie będę Panu teraz tłumaczyć, co to. Może
Pan się przyśni reżyserowi i coś mu podszepnie? Bo ja tak chciałabym, żeby było
fajnie w naszym teatrze, serio, bez ironii, uwielbiam miejsce i ludzi. Serio.
Będę kończyć, ale skoro już o wizytach sennych mowa.
Jakby Pan już był w tych naszych Kielcach, proszę zahaczyć też o Dyrektora. Nie
śmiałam go zapytać, ale Panu będzie musiał odpowiedzieć. Przekaże mi Pan ją później.
Czy Teatr ma jakąś umowę na rabat z producentem odzieży roboczej? Bo to już
druga z rzędu premiera w kombinezonach, wie Pan? Tak jakoś niezręcznie, że
poprzednia premiera też opierała się na repertuarze jednego wykonawcy a aktorzy
w niej występujący poruszali się mechanicznie w swoich wtedy czerwonych (teraz
białych) uniformach. Wie Pan, jak to wyglądało? Że ci, co o Panu sztukę robili
zgapili od tamtych, pomysł, choreografię, strój. No ja bym się na Pana miejscu,
Panie Andrzeju, zmartwiła.
Tyle. Pozdrawiam serdecznie. Nadal o Panu pamiętamy,
choć inaczej, niż to pokazali w teatrze. Niech Pan w Zaświatach pozostaje w
pokoju wiekuistym.
Szczerze oddana
Agnieszka Majcher
PS. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy sporo
fajnych muzyków zasiliło tę orkiestrę na górze, mam nadzieję, że jakoś się
dogadujecie. Proszę ich wszystkich pozdrowić, a Davida ucałować.
AM
[i] Zaucha. Welcome to the PRL.
Najnowsza propozycja Teatru im. S. Żeromskiego w
Kielcach. Popularne dziś „co by było, gdyby”. Twórcy, snując wizję tego, co by
było, gdyby Andrzej Zaucha nie zginął od postrzałów pod teatrem, ale przeżył,
zabierają widzów w podróż po groteskowym świecie, który najwygodniej byłoby
zakwalifikować do sennego koszmaru. Padające ze sceny w miarę rozwoju akcji
nazwiska i daty z ostatniej dekady ubiegłego wieku, choć w zmienionych okolicznościach,
nie pozwalają na zinterpretowanie całości w sposób spójny jako ostatnich
obrazów produkowanych przez umierający mózg artysty, ale sugerują modne dziś
political fiction, snucie obrazów rzeczywistości równoległej. To, co jest
jednak siłą podobnych produkcji telewizyjnych – weryzm przedstawianego świata,
tej propozycji nie charakteryzuje. Przez styl reportażowy nie przypomina mi też "Zaucha" fabuł Quentina Tarantino. Realizm magiczny, zazwyczaj bardzo
atrakcyjny sam z siebie, w połączeniu z geopolitycznymi aluzjami daje dość
ciężkostrawny koktajl, sądząc po minach wielu widzów opuszczających teatr po imprezie.
Świetny tekst. Trudno się z nim nie zgodzić. Co do tych kombinezonów, zauważyłem, że w poprzedniej sztuce były czerwone, teraz białe. Tak narodowo. Teraz zaczynam się obawiać, że w kolejnej sztuce będą niebieskie. Trzy kolor. To już było. M.Ś.
OdpowiedzUsuń