Zabić celebrytę - recenzja
Celebryta nie do zdarcia
Najwyraźniej widz teatralny nie różni się bardzo od tego telewizyjnego, odsądzanego dziś od czci i wiary, napiętnowanego etykietką odmóżdżonego, bo zeszłej nocy w Teatrze im. S. Żeromskiego w Kielcach śmialiśmy się (mam na myśli znacząca większość zgromadzonej publiki) do rozpuku i opuściliśmy salę teatralną zasadniczo usatysfakcjonowani. A przecież to komedyjka była, no może – satyra, ale nic, co wywołałoby ‘post-wszystko’ czkawkę intelektualną, tak dziś pożądaną przez tak zwanych ‘tfurcuf’.
Chodzi mi po głowie pytanie – jaką
grę prowadzą z nami autor sztuki i reżyser. Czy, oferując nam spektakl
właściwie klasyczny (interakcje z widzem trudno dziś zaliczyć do awangardy),
prościutką historię z wciągającą intrygą, bez retardacji, retrospekcji, wiwisekcji,
za to z wyraźną perypetią i kulminacją, przeprowadzają na nas jakiś test? No,
bo nie z szacunku do widza to robią… Dziś się widza nie szanuje, trzeba go
zmiętosić, sprowokować, zakwestionować jego mieszczańską moralność, pomóc mu
wznieść się na wyżyny sztuki, nawet, jeśli protestuje. No więc – o co chodzi?
Gra prowadzona z nami wydaje się
przeprowadzona subtelnie na kilku levelach, jak się pewnie w korpo-tv mawia.
Ale. Kilka słów o fabule, skoro wyjątkowo (jak na dzisiejsze sceny) fabuła
JEST! Tekst sprzed lat kilku, kiedyś może proroczy, dziś jak krzywe zwierciadło
pokazujący rzeczywistość telewizyjną. Choć ta hiperbola kiedyś chyba mocniej
wybrzmiewała. Dziś, mając świadomość (bo przecież nie oglądamy tego gówna, oh,
no!) istnienia programów takich jak Warsaw S/Whore (niewinnośc Big Brothera
jest dziś już tylko ideałem), nie otwieramy ust taaak szeroko w pierwszej
scenie sztuki, kiedy współprowadząca program piękna dziewczyna obiecuje, że za
tydzień zdejmie ubranie i pokaże „myszkę”. Oglądalność jest bogiem. Fakt.
Trzeba schować wstyd do kieszeni, jak się chce w niej mieć fortunę. Ale to
banały. Zaskakujące, od jak wielkiego banału wychodzą twórcy spektaklu.
Przecież krytyka upadku kultury wysokiej w produkcjach telewizyjnych należy od
lat do dobrego tonu w środowiskach intelektualizujących a fakt nieposiadania
telewizora jest wręcz warunkiem koniecznym zaliczenia do inteligencji (nie
powiem, czy mam). A jednak na tej niby zgranej bazie powstaje coś
interesującego. To zasługa dobrze wymyślonej, precyzyjnej intrygi, która
utrzymuje widza w niepewności co do interpretacji pokazanych zdarzeń. Bowiem,
główny bohater, ktoś w rodzaju naszego Kuby W., nagle budzi się w psychiatryku.
Nie to jest jednak najgorsze. Budzi się jako osoba NIKOMU NIE ZNANA. Dramat
celebryty. Ponoć budzą się oni w środku nocy zlani potem po tym, jak przyśniło
im się, że stają na evencie przy ściance i nikt im fot nie robi, są zwykłymi
ludźmi… Masakra. Świadomość bycia 'nikim'. Porażające jest, jak mnóstwo ludzi
definiuje siebie poprzez ilość interakcji, np. w sieci. Czytanie Prousta jest passé. Nasz celebryta jednak nie poddaje się, uparcie próbuje
odzyskać sławę, przy pomocy niekoniecznie milusich kroków. Widz ma okazję nieco
przećwiczyć swój intelekt, bo przynajmniej trzy interpretacje aż do perypetii
są dopuszczalne. Jest to jakiś dżołk, kawał zrobiony najprawdopodobniej przez
konkurencję. Albo, jest on wariatem, który wymyślił sobie celebrycką biografię.
Albo, to jakiś koszmarny sen… Widz mógłby najprędzej uznać ostatni trop, bo wszystko
w akcji jest wzięte niejako w nawias ironii. Nie wiemy, czy na przykład
odbywające się na naszych oczach zmiany scenografii, w których uczestniczą też
aktorzy – bohaterowie, to przerwa techniczna, czy też nadal fabuła. Wszystko
odbywa się pod znakiem hiperboli, przesadzone reakcje bohaterów, czasem
sztuczne motywacje… Tak, to pewnie koszmarny sen – a życie snem przecież… Mimo
oczywistości opowiadanej historii, widz pozostaje podejrzliwy – to zasługa
dobrego scenariusza, pardon, jesteśmy w teatrze, nie w telewizji – sztuki. Czy
to jedna z tych trzech wykładni wygrywa, czy może coś całkiem innego – nie
powiem. Proszę wpaść do teatru i zobaczyć. Obiecuję, nie będzie głowy bolało,
ale też nie zanudzi na pewno.
Ciekawa jest scena ostatnia,
dwugłos, w którym w stylu „I had a dream” Martina Luthera Kinga główny bohater
snuje swoją opowieść o wizji idealnej telewizji a jest to przetykane głosem
szefa-szefów TV, który prezentuje swoje poglądy na temat widza i dostosowanej
do niego oferty. Na początku bardzo mi się ta scena nie podobała. Takie
łopatologiczne wyłożenie platońskiej opozycji ideał a rzeczywistość…. Urągające
mojej inteligencji… Ale potem przypomniałam sobie o grze-eksperymencie. Zaraz,
zaraz. Czy panowie sugerują, że dostosowali produkt – sztukę do oczekiwań
statystycznego odbiorcy? Że zaprojektowaliście sobie prostego (prostackiego)
odbiorcę, który tylko czeka na ‘fajną historyjkę’ i „cycki” (cycków nie było,
nie tyle, ile można się spodziewać ;) )? Czyli, że po spektaklu nie
należało chwalić przedstawienia a wyjść z fochem intelektualnym? Że widza
obrażono? Brakło wielowymiarowego konstruktu prowokującego dyskurs
intertekstualny i interkulturowy, albo jakoś tak? … Sorry, zawiodłam Was…
Pochwaliłam… Fajna sztuka, panowie… Sorry… Mogę być zaliczona do bezmózgich
widzów, jakoś to przeżyję... A może właśnie zdałam test - nauczyłam się
określać siebie przez pryzmat mnie samej, nie poprzez opinie innych (?).
Co mi się jeszcze podobało:
1. Aktorstwo, to nie zaskakuje.
Jestem fanką naszego zespołu. Kapelusz z głowy dla pań, a dwa nawet dla
reżysera, który zmuszony był przejąć główną rolę po kontuzji aktora. Bardzo
przekonująca kreacja. Trzy kapelusze dla Dawida, który wskoczył w rolę kilka
dni przed premierą. Swoja drogą, jeden aktor kontuzjowany, to pech, dwóch to
już fatum. Szacun, że nie poddaliście się, mimo tego.
2. Muzyka. Zjawiskowa. Oniryczna,
jak w ‘Twin Peaks’. I Dagna na granicy fajnego wokalu i pastiszu – bo przecież
jej bohaterka to piosenkarka o dość ograniczonym talencie, jak samo o sobie mówiła.
Bardzo mi się podobało.
3. Biel scenografii i kostiumów. I
pluszowe narzuty na łóżku w scenografii. Fajna fotkę sobie na nich strzeliłam
po premierze.
4. Proust. Przeczytam kiedyś, jak
każdy aspirujący do tytułu intelektualisty ;)
Reasumując. Niby tradycyjna sztuka – co dla mnie
jest plusem, a jednak całkiem ponowoczesne myśli prowokuje, – co powinno
być plusem dla środowiska twórców i tfurcuf. I dla mnie też :)
O spektaklu: teatrzeromskiego.pl/spektakle/zabic-celebryte
Komentarze
Prześlij komentarz