Basia Oblesia

stand nie do dupy


Za monodramem Eweliny Gronowskiej „Basia Oblesia – StanDupowy czyli Dramat Jednej Aktorki” stoją głównie dwie osobowości, dobrze znane publiczności. Pierwsza to wspomniana już aktorka Ewelina Gronowska, nagradzana i wyróżniana w plebiscycie o „Dziką Różę”. która dzięki scenicznemu temperamentowi i wyrazistemu, barwnemu wizerunkowi w życiu pozateatralnym zasłużyła na porównanie z Heleną Bonham Carter. Druga to dramaturg, który jej luźne pomysły zamienił w scenariusz spektaklu, autor takich propozycji, jak „Mój niepokój ma przy sobie broń”, „Twardy gnat, martwy świat”, „Lordy”, wielokrotnie nagradzany, Mateusz Pakuła. Jak sugerowały materiały promocyjne, miała to być postdramatyczna eksploracja emocji, jakie targają kobietą zbliżającą się nieuchronnie do wieku średniego, choć nadal pełną chęci i chuci, prowokacyjny pokaz sztuczek z mocno erotycznymi aluzjami, pretekst do których dawało prezentowanie alter ego aktorki Eweliny – czyli tytułowej Basi Oblesi. Jednak… Uważam , że nie wszystko poszło jak należy. Śmiem twierdzić, że aktorka o takiej skali ekspresji, jak Gronowska, która obok mocno ekspansywnych, zawłaszczających uwagę publiki, kreacji dała się zapamiętać wzruszającymi realizacjami postaci bardziej introwertycznych, jak na przykład w „Kle” w reżyserii Bartosza Żurowskiego – zasługuje na lepszy tekst. Spodziewałam się monologu bardziej iskrzącego się dowcipem i aluzjami. Muszę przyznać, że osobiście nie przepadam za dramatem Pakuły. Po zachłyśnięciu się palimpsestowością „Mojego niepokoju”, poczułam rozczarowanie: nie przekonał mnie ani „Twardy gnat”, ani nierówne „Lordy” (pierwsza i druga cześć bardzo dobre, „zabite” przez banał i kiepskie tempo trzeciej). Choć wtedy zauważyłam standupowy potencjał świetnych, tryskających energią monologów z „Gnata” w wykonaniu Andrzeja Platy i dlatego szłam na obecny spektakl z nadzieją na właśnie coś takiego. Co zawiodło? Podejrzewam, że koleżeński charakter propozycji – ponieważ to przedstawienie jest prywatną inicjatywą Gronowskiej, zaważył ma efekcie końcowym. Wygląda na to, że dramaturg przez wzgląd na znajomość nie chciał zbytnio ingerować w notatki aktorki, z których sporządził tekst. A powinien. Słowo, które dobrze i śmiesznie brzmi w rozmowie nad kuflem piwa czy w statusie w mediach społecznościowych, nie zawsze sprawdza się na scenie. Nie w komedii, która wymaga kompozycji, intensyfikacji, zaimplementowania punktów kulminacyjnych i puent. Tego mi brakło. Spektakl snuł się od sceny do sceny, czasem trącając o banał (co oczywiście było w porządku w tej formule – nie wytykam samego banału, tylko kompozycję), czasem wybuchając fajerwerkiem, jak w przypadku doskonałej piosenki czeskiej. Gdyby więcej takich scen – dających aktorce możliwość pokazania dystansu wobec siebie i otaczającej ją („jak wieść gminna niesie”) aury skandalu.
Wspomniana scena jest nie tylko ciekawa ze względu na prezentację kilku oblicz kobiety granej przez Gronowską – specyficznej mieszanki słodkiej idiotki i wampa – dominy. Pokazuje ona, że czysty spontaniczny śmiech wymyka się spod tyranii cenzury zwanej poprawnością polityczną: środkiem stwarzającym dystans wobec bez mała pornograficznych treści, ale też samym w sobie komicznym jest tu przecież zastosowanie języka czeskiego.
Ktoś mógłby jednak zadać pytanie, czy wina leży tylko po stronie dramaturga. Tekst niewątpliwie pomaga w wejściu w rolę, ale dobry aktor podobno nawet książkę telefoniczną odegra. Myślę, że  w pierwszych scenach obie strony mogłyby coś poprawić. W standupie ważna jest specyficzna mieszanka dystansu wobec przedstawianej postaci z identyfikowaniem się z nią, swoista kabaretowa żarliwość wprowadzenia publiczności w świat hiperboli. W pierwszych scenach „Basi” w kreacji Gronowskiej wyczuwałam zbyt mocną teatralną alienację, jakby aktorka sama nie czuła jeszcze konwencji, ale myślę, że z każdym przedstawieniem będzie ona coraz lepiej w nią wchodzić. Z pewnością nie pomoże w zwalczaniu braku kontaktu zrzucanie winy na widzów „z Mołdawii” (kolejny casus niepoprawności 😉). Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że publiczność w teatrze mogła być, mówiąc kolokwialnie, „sztywniejsza” niż w klubie, gdzie miał miejsce wcześniejszy pokaz monodramu, jednak bić się w piersi nie będę, ponieważ zasiadło wśród niej mnóstwo życzliwych ludzi, którzy tylko czekali na wyraziste zaproszenie do zabawy.
Mówiąc o życzliwości. Ewelinie Gronowskiej należą się olbrzymie słowa uznania. Cieszy, że aktorzy, zamiast narzekać, czekając na ciekawą propozycję ze strony reżyserów, przejmują inicjatywę i samodzielnie kształtują swoje zawodowe portfolio, oferując publiczności takie niebanalne propozycje. Godne podziwu jest, jak z wielka odwagą dzielenia się intymnością, z prywatnego życia artystka wykuwa sztukę. Ocenę, ile z prawdziwej Gronowskiej jest w postaci Eweli czy Basi Oblesi pozostawię każdemu widzowi do osobistego osądu. Zachęcam do zobaczenia. I na koniec ja złamię konwencję i skrócę dystans:

Ewelina, graj, realizuj się i baw – siebie i nas. Słuchaj siebie i widzów. Nie bój się zmian. Niech jak w prawdziwym standupie tekst i kreacja nieustannie ewoluują, ponieważ „Basia Oblesia” ma potencjał stania się petardą. Powodzenia. 

Tekst oryginalnie ukazał się na łamach magazynu kulturalnego "Projektor"



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wiersze Lema w tłumaczeniu

Pociąg(i) do Islandii

Sięgając po widnokrąg