Brodzić po wodzie - recenzja



Gdzie Mojżesz spotyka zakonnicę w przebraniu…

„Brodzić po wodzie” (tłumaczenie tytułu jednej z pieśni: „Wade in the Water”) to tytuł premiery Kieleckiego Teatru Tańca, która miała miejsce 8 listopada. Połączyła ona i sprowadziła do siedziby teatru rzesze miłośników tańca jazzowego, śpiewu chóralnego i muzyki gospel. Na spektakl składa się ponad dwadzieścia choreografii. Utwory z szeroko pojętego gatunku gospel i Negro spirituals, nawiązujące niekiedy do sztuki musicalowej oraz starego swingu i bluesa towarzyszyły tańcowi, wyznaczając jego rytm i charakter. Przedstawienie, choć dość długie, dzięki urozmaiceniu stylistycznemu muzyki, kalejdoskopowi kostiumów i niebanalnym układom tanecznym, ogląda się z zaangażowaniem i ogromną przyjemnością.

Być może należałoby się zastanowić, czy dziś potrzebne jest przedstawienie o sztuce gospel. Czy pieśni afroamerykańskich niewolników wywołają odkrywcze, czy choćby zwyczajnie aktualne interpretacje w widzu tu i teraz? Pieśni opowiadające o tęsknocie i żalu, o niedoli, eksploatujące starotestamentalne alegorie, godzące lub wadzące się z Najwyższym. Hmmm… Na pewno ma to wiele wspólnego z polskim romantyzmem, ale czy dziś „zagra to w duszy” przeciętnego odbiorcy?Niewątpliwie, w czasach galopującego laicyzowania życia publicznego, opowiadanie o potrzebie Boga może być uznane za artystyczną prowokację. Jednak nie w tym przypadku. Taniec zawsze miał wiele wspólnego z fenomenologią, odwoływał się do prymarnych uczuć zredukowanych do skonwencjonalizowanego zestawu wyrażających je gestów. I – jak każdy ruch tancerza fizycznie wywodzi się z centrum jego ciała – tak prawdopodobnie u podstaw każdej emocji kryje się potrzeba Absolutu. A wybór gospel, muzyki która zjednoczyła ludzi o różnych odcieniach skóry i doświadczeniach grupowych, która dała początek bluesowi, rockandrollowi – i całej muzycznej kulturze europejsko-amerykańskiej XX wieku, wydaje się bardzo trafiony w czasie głębokich sporów wstrząsających mieszkańcami kraju nad Wisłą. Nadzieja na lepsze życie, potrzeba spotkania kogoś, kto pomoże odbić się od dna, czy też chęć zostania taką osobą – aniołem stróżem kogoś złamanego niedolą – to tylko kilka możliwych motywów dostrzeganych w „Brodzić po wodzie”, który oprócz refleksji daje mnóstwo czystej rozrywki.

Powyższe przemyślenia nie pojawiłyby się, gdyby nie talent i ciężka praca kilkudziesięciu artystów pojawiających się w spektaklu. Dla wielu wykonawców udział w tym projekcie był wzruszającym powrotem do przeszłości, gdyż w 1998 roku KTT i chór Fermata zaprezentowali „Dla Ciebie, Panie”, spektakl oparty na podobnym pomyśle, jednak bardziej kontemplacyjny. Obecne przedstawienie można określić mianem „prawdziwego show”: więcej utworów, bardziej kolorowe stroje tancerzy i powiększony skład wokalny – obok Fermaty wystąpili studenci Katedry Muzyki Wydziału Sztuki UJK, wszyscy śpiewający przy akompaniamencie dynamicznego zespołu instrumentalnego przygotowanego przez Krzysztofa Jończyka. Ponowne połączenie pasji i profesjonalizmu Elżbiety Szlufik-Pańtak i Grzegorza Pańtaka (choreografia) oraz Ewy Robak (przygotowanie i prowadzenie chórów) zaowocowało absolutną petardą muzyczno-taneczną. Zespół tancerzy, skupionych i zdyscyplinowanych, o świetnej ekspresji niezależnie od długości doświadczenia i charakteru sceny (zbiorowa bądź solo) ma swoje stałe grono wielbicieli. Tak samo jak chór Fermata, stanowiący od lat markę kojarzoną z precyzją i muzykalnością, potrafiący szybko nawiązać więź z publicznością. Tym razem do solistów z Fermaty najwyższej próby (Antonina Gorzelak, Aleksandra Wolff, Krzysztof Orkisz) dołączyli nadzwyczajni studenci: Magdalena Chołuj, Daria Kierońska, Weronika Stachura, Paulina Tarasińska i Arkadiusz Solarz. Zachwycali swoim profesjonalizmem i żarliwością. Usłyszymy pewnie o nich niejeden raz.

Choć, jak już napisałam wszyscy tancerze, a w szczególności soliści Kieleckiego Teatru Tańca (m.in. Joanna Polowczyk, Alicja Horwath-Maksymow, Tomasz Słomka) zaprezentowali się zachwycająco, to solowa choreografia w wykonaniu Małgorzaty Ziółkowskiej zrobiła na mnie największe wrażenie. Być może trochę przyczynił się do tego przejmujący sopran Barbary Hendricks (część tańców, w tym ten, wykonywanych było do muzyki odtwarzanej z nagrań), ale to niewątpliwie ona sama nadała występowi niepowtarzalny charakter. Nie popadając ani na moment w pretensjonalną histerię, wygrała całym swoim ciałem osobistą opowieść o zmaganiu człowieka z tajemnicą, podnoszeniu się z upadku, o niezgadzaniu się na przeciwności losu. Jej niemy dialog z actus purus jeszcze dziś rozrywa mi bębenki w uszach…
Po premierze publiczność zgodnie chwaliła przedstawienie. Wiele osób zauważało, że spektakl trzeba zobaczyć dwa razy – raz skupiając się na tancerzach, a raz na muzykach. Mam nadzieję, że wszyscy będziemy mieć na to jeszcze okazję, bo „Brodzić po wodzie” jest naprawdę urzekającą propozycją.


fot. Margo Fotografia




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wiersze Lema w tłumaczeniu

Sięgając po widnokrąg

Pociąg(i) do Islandii