Prawda - Teatr Tetatet

O krok za PRAWDĄ
(recenzja spektaklu „Prawda” teatru Tetatet)

Nowa – udana premiera teatru Tetatet to przedstawienie o tytułowej PRAWDZIE. PRAWDZIE. Nie – jak mogły sugerować zapowiedzi – o zdradzie małżeńskiej i perypetiach z tym związanych. Te są jedynie pretekstem do rozważenia roli tej wartości we współczesnym świecie. I dlatego pozornie prosta, choć niezwykle atrakcyjna komedyjka sytuacyjna angażuje widza, który opuszcza salę teatralną usatysfakcjonowany.
Ale po kolei. Sztuka opowiada o mężczyźnie, który sypia z żoną najlepszego (rzekomo) przyjaciela. Ta jest już zmęczona dorywczymi schadzkami i coraz natarczywiej sugeruje zakończenie romansu i powiedzenie PRAWDY współmałżonkom. Powstrzymuje ich fakt, że jej mąż jest aktualnie w depresji po utracie intratnej posady i nie należy go dodatkowo pognębiać. Banał, PRAWDA? Jednak okazuje się, że nawet z tak trywialnego zawiązania historii można upleść całkiem zgrabną i wciągającą publiczność opowieść, w której w miarę przyspieszania akcji coraz mniej jesteśmy pewni, co tak naprawdę jest PRAWDĄ.
Co ciekawe, kolejne coming-outy (jeśli mogę sobie pożyczyć ten termin do opisania heteronormatywnych posunięć), choć niepozbawione niedomówień i manipulacji, prowokują ich odbiorców do mimowolnego odsłaniania własnych sekretów. Choć czy były to wymsknięcia się PRAWDY czy świadome jej ujawnianie – też do końca nie wiemy. Jednakże PRAWDA jak oliwa, zawsze wypływa. Obserwator wydarzeń, widz, widzi to wyraźniej niż dramatis personae, ci nieraz z premedytacją pozostają na nią ślepi. Dlaczego? Bo mają w tym swój interes? Dla dobra tej drugiej strony? A może – bo tak się kręci współczesny świat?
Główny bohater jest takim nowoczesnym „świętoszkiem”. Jak molierowska postać, z baterią frazesów na ustach, uparcie brnie w swojej hipokryzji, nawet w sytuacjach ewidentnej winy zgrywając pokrzywdzonego, co budzi salwy śmiechu wśród publiczności. Jednak w przeciwieństwie do szubrawców z dawnych dramatów, nie zostaje jakoś szczególnie napiętnowany czy ukarany. Śmieszność jest tu zatem niewielką cena za wygodne życie. Pozostali bohaterowie nie są o wiele lepsi.
Czy zatem sztuka ta jest pochwałą czy choćby przyzwoleniem na kłamstwo? Moim zdaniem nie. Pisanie o aksjologii czy epistemologii w kontekście popularnej komedii może wyglądać na nadużycie, ale... Widz może sobie zadać kilka pytań poważniejszych nad to, kto z kim faktycznie się przespał w świecie przedstawionym: Czy PRAWDA nadal jest wartością? Bohaterowie niekoniecznie się z nią liczą, ale jest ona punktem odniesienia ich rozmów, niedoścignionym ideałem. Zatem – jest. Czy jesteśmy w stanie ją poznać? Postaci, jak ludzie w realnym świecie, powtarzają do znudzenia jedną frazę, aż w niż sami uwierzą, jak główny bohater. Wobec powszechnej wiary w relatywizm, poznanie PRAWDY jest niełatwe, ale nie niemożliwe. Instynktownie będziemy jej szukać, choć nieraz ze strachu ją zignorujemy. Wreszcie – czy kłamstwo użyte jako narzędzie do odkrycia PRAWDY jest uzasadnione? Na to ani ja ani przedstawienie nie udzielimy odpowiedzi. To kwestia indywidualna.
Dramat Floriana Zellera jest tekstem niezwykle precyzyjnym, wymagającym od widza aktywnego śledzenia akcji, szybkiego kojarzenia „kto, z kim, kiedy”. Odbiorcy spektaklu z rozbawieniem odkrywają, że jak w kalejdoskopie zmieniają się nasze oceny prawdomówności i przebiegłości bohaterów. I to chyba jedyne autentyczne stanowiska wobec postaci, ponieważ ich osąd moralny jest wpisany w konwencje: przymykamy oko na zdrady i z ulgą przyjmujemy, gdy bohaterom po raz kolejny coś się „upiekło”. Nie możemy bowiem zapominać o podstawowej funkcji tego tekstu i jego inscenizacji: zapewnianiu rozrywki.
I tej absolutnie nie brakuje. Wszystkie elementy spektaklu służą wydobyciu tego, co najlepsze z dramatu oraz nowego miejsca przedstawień – malej sali Kieleckiego Centrum Kultury. Dzięki profesjonalnej reżyserii Mirosława Bielińskiego i Dawida Żłobińskiego widz bez trudu podąża za perypetiami bohaterów, autentycznie odegranych przez wspomnianych panów i ich żony: Teresę Bielińską i Beatę Pszeniczną. Na scenie panie również wcielają się w towarzyszki życia swoich mężów, nieco bardziej niż w życiu pozateatralnym (jak przypuszczam) – niegrzeczne.
Najnowsza propozycja teatru Tetatet jest godna polecenia dla każdego. W niczym nie jest gorsza ona od sztuk wystawianych na scenach mogących się pochwalić się dłuższym stażem. Oczywiście, żeby sprostać wymaganiom dzisiejszego mainstreamu, który od dekad pragnie być uważany za awangardę, w ostatniej scenie brakło prawdziwego „coming outu”, wznoszącego to przedstawienie w inny wymiar psychologiczny. Żona głównego bohatera, powinna „wygadać się”, że tak naprawdę to wszystko było po to, żeby wreszcie ona i druga kobieta mogły otwarcie opowiedzieć o swoim związku. Ale mam nadzieje, że takie operacje na tekście jakiegokolwiek dramatu zostaną nam w Tetatet oszczędzone.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wiersze Lema w tłumaczeniu

Pociąg(i) do Islandii

Sięgając po widnokrąg