Schwarzcharakterki - teatr im S. Żeromskiego
Gdy kolor czarny robi się szary
Na wstępie muszę poprzepraszać.
Najpierw Remigiusza Brzyka – za krytyczną recenzję jego
poprzedniej pracy w kieleckim teatrze, czyli „1946”. Choć nadal
nie zgadzam się na taki typ teatru, wikłającego widza w sieć
„niedointerpretacji” i bazującego na kierowaniu emocjami
odbiorcy w celu zilustrowania z góry założonej i ideologicznie
pożądanej tezy, tamto przedstawienie jawi mi się teraz jako
majstersztyk: kompozycji, ekspozycji postaci, momentami nawet
ostrości psychologicznych motywacji bohaterów. I takiego poziomu
spodziewałam się po „Schwarzcharakterkach”. Zamiast jednak
eksplodującej w ustach balonówy z ekstraktem chili, dostałam
wyżutą gumę, której ktoś użył do umocowania na teatrze
tabliczki z napisem „Girls' power”. Tej z gestem Kozakiewicza,
gestem jak najbardziej na miejscu wobec publiczności.
Muszę również przeprosić dawniej
krytykowanych przeze mnie dramaturgów, jak Mateusza Pakułę,
któremu zarzucałam mistrzowskie oszustwo – pisanie sztuk przy
wykorzystaniu kompilacji postów z Facebooka. Widzę bowiem teraz, że
jest to trend nie tylko mocno obecny wśród twórców młodego i
średniego pokolenia, ale – sądząc po przyznawanych tym pisarzom
wyróżnieniach – pożądany. Pytanie tylko, przez kogo tak
naprawdę. Żeby było ciekawiej, przy okazji omawianej teraz sztuki
potrzeba było wielu osób do ujarzmienia bełkotliwych wynurzeń:
mamy tu autora tekstu, dramaturga, reżysera – a i tak słowa na
scenie ciągnęły się jak „gorzkie żale” (o korespondencjach
kościelnych niżej).
Świadomie nie użyłam żeńskich form
dwóch pierwszych wyżej wspomnianych zawodów, bo mam nieustający
problem z ich przyswajaniem. Polszczyzna jest bardzo podstępna w tym
dziale słowotwórstwa. Takie „szwarccharakterki” – to może
być liczba mnoga od „ta szwarccharakterka”. Jak rozumiem, takie
było założenie, przecież dostaliśmy produkt mający być
opowieścią o żeńskim „everymanie”, symfonią prawdziwej i
niczym przez mężczyzn (tu jednak zastanawia dobór reżysera, nie
reżyserki) nie skrepowanej kobiecości, która odrzuca na siłę jej
podane patriarchalne wzorce i schematy. Każdy, kto w danej chwili
uważa się za kobietę, miał odnaleźć coś z siebie w którejś z
kalejdoskopowych bohaterek. Może to jednak też być liczba mnoga od
słowa „ten szwarccharakterek”, formy deminutywnej, małego
złośliwego gnoma w tiulach i za dużych butach, który wciska się
w każdą szparę i żąda naszej uwagi. I niestety, mimo szczerych
chęci, ja tak odbierałam ten spektakl.
Co najgorsze, było nudno. Tempo
siadało, nie pomogło kilka śmiesznych gagów i zaskakujących
point. Narracje prowadziły donikąd – akceptuję że w
ponowoczesnym teatrze nie doprowadzą mnie one do punktu
kulminacyjnego fabuły, ale, do cholery, niech się chociaż czegoś
o sobie dowiem! Wspomniana galeria kobiecych postaci zlała się w
jedno, w bezbarwnej melasie utonęły motywy samoakceptacji, przemocy
w rodzinie i poza nią. Zapamiętałam z nich tylko prowincjonalną
gąskę, która na słoikach próbuje odnaleźć się jako
korpo-zdzira. Może takie kobiety wyróżniają się w otoczeniu
autorki, ale czy jest to reprezentatywny przekrój społeczeństwa?
Wreszcie motywy religijne. Strasznie
nie lubię, bo uważam to za tani chwyt, kiedy twórcy tzw. wyzwoleni
prześmiewczo czerpią z chrześcijaństwa. Ta religia dawno straciła
pazury i toczenie z nią bojów jest miałkie. Dlatego z
niezadowoleniem przyjęłam pojawienie się takiego wątku w
opowieści pań na scenie. Musze jednak przyznać, że był to
najciekawszy element przedstawienia, a rozłożona na wiele punktów
spektaklu metafora – paralela św. Rity i jednorożca, daje ciekawe
pole do przemyśleń. Przede wszystkim o umyśle autorki. Bez ironii,
serio. A kończąca całość trawestacja litanii do wspomnianej
świętej – spodobała mi się bardzo.
Dlatego wykorzystam tę formę do
napisania konkluzji:
Święta patronko kobiet z niepokojem
czekających na mężów, jeżdżących TIRem po drogach Europy –
wybacz twórcom spektaklu, że nie usłyszałam ich głosu;
Święta patronko kobiet na granicy
rozpaczy czekających na wynik biopsji – wybacz im;
Święta patronko kobiet pragnących
urodzić zdrowe dziecko – wybacz im;
Święta patronko kobiet zgwałconych
przez nierozumiejących słowa NIE – wybacz im wszystkim;
Święta patronko matek dzieci chorych
– wybacz im;
Święta patronko kobiet wracających z
pracy w sklepie o 22.00, ciemną uliczką, idących na przedostatni
autobus – też im daruj;
Święta patronko …..
Święta patronko kobiet pragnących
usłyszeć swój prawdziwy głos, chcących doświadczyć istotności
sztuki...
PS. W następnej recenzji napiszę o
tym, jak moje modły zostały wysłuchane.
Komentarze
Prześlij komentarz