Psie życie Jana Nowickiego

Śmierć oswoić a pamięć ocalić – czyli zbytki i ubytki Jana Nowickiego

Nie jestem pewna czy to niektórzy ludzie mają barwniejsze od innych wspomnienia, czy po prostu większy talent do ich opisywania. Wiem za to bez wątpienia, że Nowicki ma o czym opowiadać – i że robi to kunsztownie. Jest mi niezmiernie miło, że w czasach, gdy w teatrze króluje bełkotliwość przekazu, a tak zwany bad writing jest jednym z hołubionych trendów, właśnie aktor udowadnia, że pisanie jest sztuką.

„Moje psie myśli” to zbiór wspomnień, subiektywna biografia, na którą składają się strzępki reminiscencji, impresje, prozy poetyckie, dialogi. Ich wewnątrztekstowy odbiorca zmienia się: raz jest to siostra autora, raz jego pies, przyjaciele, którzy odeszli, a czasem sam tekst, który nie chce się pisać lub snuje się zbyt długo. Książka przypomina „Widnokrąg” Myśliwskiego i jest może mniejsza objętościowo, ale wcale nie jest tą brzydszą siostrą. Niektóre fragmenty mogłyby istnieć niezależnie, jak nowela-opowiadanie o szewcu Franciszku, który nie mógł umrzeć, aż wreszcie oddał ostatnie tchnienie wraz dymkiem z bożonarodzeniowego papierosa. Książka napisana jest w konwencji realizmu magicznego, od dekad oswajanej w sagach i wspomnieniach, niezwykle do takiej literatury pasującej. Bo czym są wspomnienia? Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to nie są fakty. Rodzinne mity przeplatają się z encyklopedyczną wiedzą, tragedie z groteską (jak ta z opowieści o zupie cioci), codzienne przedmioty z kalejdoskopem roślin, kwitnących i uschniętych, tworząc wielowymiarową sieć zwaną żywotem ludzkim.

Detali tegoż żywota nie będę zdradzać, aby nie psuć przyszłym czytelnikom eksploracji świata wewnętrznego pana Nowickiego. Wojenne dzieciństwo, młodość, początki kariery, napotkani „wielcy” ludzie, świeżość kontaktów z młodszymi pokoleniami – wspomnień z wiekiem przybywa, ale w jesieni życia ich… ubywa i należy je jakoś zachować. W tej pozycji naprawdę udanie. Choć to zabrzmi banalnie – podmiot (jak rozumiemy sam autor) jawi nam się jako człowiek obdarzony wielką wrażliwością, dystansem, mędrzec, którego otaczający świat wciąż zadziwia, jakby nadal był małym Jasiem. Dlatego bez trudu angażujemy się w lekturę i – połykamy ją.

Zatrzymam się na chwilę nad psem. Kares. Zwierzę pojawia się w tytule, w tekście i na kilku fotografiach w publikacji, zdradzających przywiązanie aktora do towarzysza. Ta figura ma różnorakie, często sprzeczne asocjacje. Pieskie życie, pod psem, łżeć jak pies, psie pieniądze – to niektóre z tych negatywnych. Z drugiej strony mamy obraz psa jako najlepszego towarzysza człowieka, symbol wierności. W którą stronę idzie Nowicki? Wydaje mi się, że w trzecią. Krótkość życia psiego przyjaciela uświadamia nam często wielokrotnie na przestrzeni naszego tu bytowania, że śmierć jest najpewniejszą rzeczą w ziemskiej wędrówce. To od zwierzęcia możemy się uczyć godnego przyjęcia tej prawdy, nieużalania się nad sobą i kierowania się uczuciami nawet gdy zmysły zawodzą. Dlatego u kresu swojej doczesności autor podkreśla więź nie tylko z ostatnim, ale ze swoim bodaj pierwszym psem – szczeniakiem zakopanym żywcem i uratowanym z tej przedwczesnej mogiły. Psiak przeżył wówczas, jak sam bohater w zagrożonej zbombardowaniem chacie, ale już powrócił do grobu w zimnej ziemi – gdzie my wszyscy trafimy, pozostawiając po sobie tylko garść rozmytych wspomnień.

Mimo takiej refleksji, musze wyznać, że książka nie jest smutna. Nostalgiczna – tak. Ze sprawnie skomponowanymi anegdotami. I jeszcze optymistyczna – mamy szansę na odnalezienie spełnienia w jakimś domku nad jeziorem, gdzie szczęście jest na wyciągnięcie psiej łapy.

 

Tekst okazał się oryginalnie w magazynie "Projektor"








wykorzystane zdjęcie: Jerzy Bednarski

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wiersze Lema w tłumaczeniu

Pociąg(i) do Islandii

Sięgając po widnokrąg